sobota, 17 maja 2014

J.Komuda - Zborowski - czyli bolesna przeszłość.

 
 Jacek Komuda, to niewątpliwie jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy-historyków, twórca naturalnie ciekawej literatury historycznej. Komuda, z kart historii przeniósł sylwetkę chyba najbardziej znanego zajezdnika I Rzeczpospolitej, Stolnikowica Sanockiego, Jacka Dydyńskiego h.Gozdawa. Autor upodobał sobie jego postać tak bardzo, że wplatał go w niemal każde swoje opowiadanie. W 2012 roku zapowiedział, że chce zostawić Dydyńskiego z boku i tchnąć nowe życie w swoje opowiadania. Efektem tego miała być zupełnie nowa postać, która zepchnęłaby na drugie tory wspomnianego bohatera. 

  Tak właśnie powstał pierwszy tom opowiadań o Samuelu Zborowskim h.Ślepowron, synu banity o tym samym imieniu, który dał gardło na czerwonym kobiercu A.D. 26 maja 1584 za przypadkowe zabójstwo Andrzeja Wapowskiego. W końcu "Zborowski" trafił w ręce wygłodniałych czytelników, w tym także i moje. Afekt jaki żywię do postaci Samuela sprawił, że na dobre na moim sercu odcisną on swoje piętno. Powodem owego afektu jest fakt, iż w moich oczach Zborowski to przykład błędnego rycerza, który za błędy swojego ojca płacić będzie po kres swoich dni, zaś jego postać to postać dramatyczna, która w żaden sposób nie może zaznać spokoju. 

Tytułowy bohater to pogrobowiec, spłodzonym na kilka tygodni przed ścięciem swojego ojca, jego sławne nazwisko nie przysparza mu przyjaciół ale ciąży mu niczym kula przytroczona do nogi. Samuel to podobnie jak Dydyński - awanturnik, zajezdnik i raptus, którego poczynania można by przyrównać do balansowania na rozciągniętej nad przepaścią linie, która ratuję go przed wątpliwym zaszczytem miana wywołańca czy banity. Zborowski to szlachcic, którego inni poważają tylko wtedy, gdy mają do niego sprawę, lub wtedy, gdy w jakiejś sprawie ktoś inny wynajął go przeciw nim samym. Z czystym sumieniem można go nazwać straceńcem, którego w życiu niewiele szczęścia spotkało. W jego drodze towarzyszą mu dwaj panowie o wątpliwej reputacji, groźny i hardy kozak Nikifor Hunia, na którym ciąży nieznana nam przysięga, która nie pozwala mu opuścić Zborowskiego oraz łasy na wszelkie kosztowności Bohusz. 

Gdy wpada w gniew, niczym wściekły pies, niczym charakternik śmiertelnie uderza

"Zborowski" to zbiór pięciu opowiadań, których bohaterem jak łatwo się domyślić jest nie kto inny jak tylko Samuel Zborowski. Bohatera poznajemy w deszczową noc, kiedy to szukając jakiegoś schronienia trafia na pewną suchą i pustą stodołę, która jak się później okazuje miała już innych lokatorów. Podczas wynikłej z rozmowy zwady, przypadkowo z jego ręki ginie szlachcic Ruszczyca... w tym miejscu pozwolę sobie skończyć, coby nie zdradzić dalszych losów bohatera. W opowiadaniu "Kniahini" Samuel przygotowuje się do własnego ślubu. Zmęczony ciągłymi problemami zaczyna wierzyć w to, iż w końcu będzie mógł wieść spokojne życie u boku swojej wybranki, zapominając o swojej przeszłości raz na zawsze. Jego szczęście nie trwa zbyt długo, bowiem życie po raz kolejny uderza go w twarz. Owym ciosem jest pohańbienie jego ukochanej przez syna miejscowej magnatki. Zborowski domaga się sprawiedliwości, tak więc całując ukochaną wyrusza być oddać winowajcę w ręce wymiaru sprawiedliwości. Podczas swojej drogi spotyka go wiele przeszkód począwszy od zaborczej matki Mirona, na braciach Dydyńskich wynajętych przez nią skończywszy. Jest to opowiadanie, które szczerze chwyciło mnie za serce. Targany uczuciami Zborowski, nie chcę zemsty, pragnie tylko sprawiedliwości na krzywdzicielu swojej ukochanej. Podobnie jak w innych książkach Komudy, tak i w tej znajdziemy pełno pościgów, świszczących w pojedynkach szabel czy celnych strzałów z samopałów. Nie zabraknie też obrazów, które w sposób niezwykle ciekawy i rzetelny przybliżą realia XVII wiecznej Rzeczpospolitej. Trzeba przyznać, że w tej materii Komuda nie ma obecnie sobie równych. 

  Na koniec chciałbym przyznać, że wraz z upływającymi stronami książki jednałem się z Samuelem coraz bardziej, coraz mocniej. Jest to bowiem postać, która musi płacić za czyny swojego ojca, która chociaż chciałaby to nie może znaleźć swojego miejsca, która idąc za słowami samego autora niesie tylko szablę i honor ale jedno i drugie droższe jest mu niż życie. Pozycja obowiązkowa, która porywa jak żwawy konik a wciąga niczym dzban dobrej gorzałki. 


wtorek, 13 maja 2014

J.Piekara - Ja,inkwizytor Głód i pragnienie - czyli jak jeść i się nie najeść.

  Jest późne popołudnie tego niewybitnie pięknego majowego dnia, człowiek rozdrażniony jutrzejszymi zajęciami, niedalekimi egzaminami i zbliżającą się sesją. Jest to więc idealna okazja by wyprowadzić na spacer swoje nieokiełznane frustracje, które niczym znudzony samotnym, całodziennym siedzeniem w domu pies, pragną w końcu się wyszaleć. No to dajmy upust tym emocjom i wrzućmy na stos książkę Jacka Piekary Ja,Inkwizytor Głód i pragnienie, ze znamienitego cyklu inkwizytorskiego, o którym wspomniałem przy okazji recenzowania Charakternika.

   Inkwizytor Mordimer Madderdin (główny bohater) to niewątpliwie jedna z najbardziej znanych a zarazem ciekawych postaci polskiej fantastyki. Do życia powołał go Jacek Piekara około dziesięciu wiosen temu i umieścił w świecie o niewątpliwie średniowiecznych i renesansowych cechach, w którym Jezus Chrystus zszedł z krzyża, by ukarać grzeszników. Madderdin to połączenie detektywa, pogromcy heretyków i nieustępliwego inkwizytora, którego skóra z pozoru jest twarda niczym kamień a on sam niczym Dominus vitae necisque decyduję o losach osób z którymi przyjdzie mu "pracować".

Mogę być waszym najgorszym koszmarem, jeśli tylko zechcecie.

W roku 2006, Fabryka Słów wydała Łowce Dusz, czyli czwarty tom cyklu, który w bardzo efektowny i niezwykle ciekawy sposób się skończył. Nie chcąc zdradzać żadnych szczegółów powiem tylko, że skończył się w najciekawszym momencie, co jest znanym chwytem mającym na celu rozgrzać niemal do białej gorączki czytelnika, w taki sposób by ten na kolejny tom czekał z równie wielkim oczekiwaniem, co małe dziecko na otwarcie prezentów w Wigilię Bożego Narodzenia. Niestety, Piekara nie poszedł za ciosem i od tamtej pory zainteresowanie zaczęło z czasem ewoluować w piekielną frustrację, o której wspomniałem wcześniej, bowiem kontynuacji historii doczekać się nie możemy. Fabryka Słów wydaje kolejne zbiory opowiadań, są one jednak chronologicznie patrząc osadzone przed pierwszy tomem cyklu, Sługą Bożym.

Ja,inkwizytor Głód i pragnienie to piąty prequel cyklu, zaś czwarty tom sygnowany przedrostkiem serii Ja,inkwizytor, który zdradza nam kilka tajemnic z czasów poprzedzających wspomnianego Sługę Bożego a późniejszych niż te zawarte w Płomieniu i krzyżu, tomie I. Jak widać Jacek Piekara niczym George Lucas z Gwiezdnymi Wojnami wraca do czasów wcześniejszych, oby nie wyszło to na gorsze, bowiem 7 lat oczekiwań na kontynuacje cyklu zaczyna być naprawdę...cholernie smutne. 

W książce znajdziemy dwie historie. Krótkie opowiadanie o figlarnym tytule Wiewióreczka, oraz nowelę zajmującą niemalże całą powierzchnie książki o tytule identycznym do tytułu książki. W pierwszym opowiadaniu Inkwizytor zostaje wynajęty przez bogatych kupców(tak zwykle zaczynają się wszystkie opowieści o Madderdinie), żeby odzyskać dług od pewnego cwanego obywatela, określonego mianem „doradcy inwestycyjnego”. Bohater siłą rzeczy wtapia się w złożony świat wielkich pieniędzy... Niestety, osobiście nie wystrzeliłem fajerwerków po przeczytaniu tej historii. 

Druga historia toczyć się będzie wokół zaginionej młodej pięknej dziewczyny, którą łączą pewne koligacje rodzinne z przełożonym lokalnego oddziału Świętego Officjum. Z czasem okazuje się, że w całą zagadkę wplątana jest majętna rodzina...i tyle, więcej nie napiszę, bo znowu mógłbym w skuteczny sposób zepsuć wam zabawę.

Nawet nie przypuszczasz, ile rzeczy da się wyrzeźbić za pomocą jednego dłuta
Nie da się ukryć, że samą książkę czyta się niezwykle przyjemnie, osobiście ciężko było mi się od niej oderwać a samą książkę przeczytałem bodajże w przeciągu dwóch dni. Piekara wypracował swój własny styl, który czyta się lekko i przyjemnie, to wszystko za sprawą zręcznej narracji cynicznego Madderdina, która niezwykle sprawnie przeplatana jest wieczną akcją, dochodzeniami kryminalnymi, i zapachem mieszanki krwi i strachu. Jak już wspomniałem, Madderdin to urodzony uwodziciel, tak więc siłą rzeczy w książce nie zabrakło pikantnych scen, potrafiących nieraz pobudzić zmysły po trzykroć bardziej niż obraz wyświetlany na ekranie telewizora. I co z tego? no właśnie nic... całą serię z przedrostkiem Ja, inkwizytor można traktować jak wcześniejsze odcinki ulubionego serialu, w sumie je lubimy ale nas już nie bawią, nie ciekawią, tak jak ciekawi fabuła posuwająca się do przodu. 

  Niestety, wydawanie kolejnych prequeli zaczyna być męczące i budzi pewne obawy, gdyż jedyne co przychodzi mi na myśl to to, że autor nie ma pomysłu na zakończenie tego znamienitego cyklu, owszem zakończenie Łowcy Dusz postawiło niezwykle wysoko poprzeczkę Piekarze i kibicuję mu z całych sił by był w stanie ją przeskoczyć. Liczę, że w najbliższym czasie jednak znajdzie natchnienie i wyda ostateczną część cyklu inkwizytorskiego. Wydaje mi się, że właśnie to należy należy się czytelnikom, że tego czytelnicy pragną. Dostaliśmy jednak kolejną cześć przygód o Mordimerze, która niestety pachnie odgrzewanym na akord kotletem. 

sobota, 10 maja 2014

J.Piekara - Charakternik - czyli charakternik bez charakteru.


   Nie opuszczamy jeszcze czasów burzliwej I RP i na dzisiejszy celownik bierzemy Charakternika! Choć tytuł dzisiejszego wpisu niemalże całkowicie opisuje mój osobisty stosunek do książki J.Piekary to jednak na jej temat chciałbym powiedzieć troszeczkę więcej. Tworzenie historycznych powieści jest nie lada wyzwaniem, bowiem prócz ogromnej wiedzy na temat Rzeczpospolitej szlacheckiej trzeba też cechować się lekkość pióra, dowcipem i umieć znaleźć temat, który sam w sobie (bez zbędnego wplątywania czynników nadprzyrodzonych), będzie potrafił zainteresować czytelnika. Mistrzem w tej dziedzinie jest mój ulubiony autor Jacek Komuda o którym pisałem wczoraj. Jak poradził sobie z tą tematyką Jacek Piekara...? Zapraszam do lektury! 


 Jacek Piekara to autor niezwykle uznany w gronie Polskich twórców powieści fantastycznych. Swoją niewątpliwą sławę zawdzięcza kontrowersyjnemu ale w moim mniemaniu bardzo udanemu tzn. cyklowi inkwizytorskiemu. Jednak nie o inkwizytorze miałem pisać, a o Charakterniku, którego głównymi bohaterami są waszmościowie o wdzięcznych nazwiskach, Myszkowski, Szczurowicki oraz Żytowiecki. Jegomoście spotykają się w karczmie, w której po krótkiej rozmowie dochodzi do typowej dla tamtych czasów karczmiennej zwady i tak oto imć Żytowiecki, zamożny i raczej szanowany szlachcic trafia do kompanii dwóch swawolników z gościńca. Powieść osadzona jest XVII wiecznej Rzeczpospolitej, za czasów panowania króla Jana III Sobieskiego. Główni bohaterowie wędrują pospołu po powiecie Sieradzkim i jego okolicach, przeżywając nieprawdopodobne przygody, które siłą rzeczy nieuchronnie popychają ich ku ich przeznaczeni, którym jest, nie bagatela misja zbawienia, albo raczej wybawienia, Polski. Od kogo i czego oczywiście nie napiszę, bowiem nie chce potencjalnym czytelnikom psuć zabawy. 


"Jakiż naród lepiej nadaje się, by przewodzić światu? Śmierdzący perfumami francuscy bawidamkowi? Tchórzliwi Włosi, którzy chętniej mordują trucizną niż szpadą, chętniej zabijają sztyletem w plecy, niż stają z wrogiem twarzą w twarz? Moskwiczanie wychowani pod knutem, którzy od dzieciństwa po starość jedynie mowę knuta rozumieją? Niemcy, którym jedno jedyne słowo „jawohl!’ wystarczyłoby za cały słownik? Nie, waszmościowie. To my, polska szlachta, jesteśmy narodem wybranym, gdyż tylko my możemy ludzkość powieść ku lepszej przyszłości."

Nie mogę się jednak powstrzymać od mojej osobistej opinii na temat treści jaką pan Piekara stara się przemycić między wierszami swojej prozy. Charakternik, to nie przebierając w słowach przykład prostej, by nie powiedzieć prostackiej, fantastyki historycznej. Owszem, w sposób barwny i rzetelny oddaje realia minionych czasów, jednak nawiązywania do współczesności wzbudzają odruch wymiotny. Niestety Piekara nie powstrzymał się od wplecenia w fabułę swojego światopogląd, który z czystym sumieniem można określić mianem antychrześcijańskiego. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły bowiem znowu zdradziłbym spory kawałek fabuły rzeczonej książki. Nóż w kieszeni jednak się otwiera, gdy biorąc do ręki lekką książkę o tematyce fantastyczno/historycznej dostajemy cios w postaci siłowego wpajania światopoglądu i własnych obiekcji politycznych, których najlepszym przykładem jest nawiązanie do "bliźniąt u władzy", co naprawdę było doszczętnie pozbawione dobrego smaku.

  Mimo wszystkich tych (i innych) rzeczy, które niespecjalnie podobały mi się w Charakterniku, uważam, że dla osoby, która potrafi samodzielnie myśleć, jest to książka, którą spokoje można wziąć do ręki i przeczytać. Mimo swoich niewątpliwych wad, powieść ta posiada sporo zalet, chociażby opis XVII wiecznej RP czy naprawdę śmieszne dialogi głównych bohaterów. Mimo wszystko zachęcam do zapoznania się z tym tytułem.



piątek, 9 maja 2014

Czarna szabla J.Komudy - czyli od czegoś trzeba zacząć...

Witajcie! Mamy dziś ciekawy dzień przepełniony wszystkimi postaciami naszej Polskiej wiosny, począwszy od słońca na deszczu skończywszy. Wstając dzisiaj z łóżka nie sądziłem, że podejmę w końcu tak radykalne kroki, jakie planowałem podjąć już jakiś czas temu. Tak więc opróżniwszy kufel wybornego ciemnego i chłodnego piwa z Browaru Fortuna, pomiędzy smażeniem piątkowej ryby a spisywaniem notatek na czwartkowe kolokwium postanowiłem spełnić swoje "marzenie"? i stworzyć bloga na łamach którego mógłbym spisać chociaż promil moich przemyśleń, poczętych z osobistych stosunków z książkami. 

Przejdźmy jednak do meritum sprawy, mianowicie samej książki Pana Jacka Komudy herbu Kościesza, którego nieprzypadkowo nazywa się: "Pierwszą szablą literatury, szlachcicem z przekonania, historykiem z wykształcenia, pisarzem z profesji". Na wstępie pragnę powiedzieć, że nie jest to moje pierwsze spotkanie z książkami tego zacnego jegomościa (posiadam 10 pozycji z podpisami autora (follow up)). Czarną szable skończyłem czytać wczoraj ok północny, tak więc sama recenzja będzie jak najbardziej świeża. Książka ta, to zbiór opowiadań osadzonych w XVII wiecznej Rzeczpospolitej, czasach o których Władysław Łoziński pisał: "Co za świat, co za świat! Groźny, dziki, zabójczy. Świat ucisku i przemocy. Świat bez władzy, bez rządu, bez ładu i miłosierdzia. Krew w nim tańsza od wina, człowiek tańszy od konia...Kogo nie zabił Tatarzyn, tego zabił opryszek, kogo nie zabił opryszek, zabił go sąsiad..." Właśnie w takim uniwersum przyjdzie nam podążać śladami pijaniców, rembajłów i wywołańców, swawolących na gościńcach i w żydowskich karczmach. Na kartkach książki znajdziemy więc wiele barwnych postaci a wśród nich  kilka znanych z innych książek Pana Jacka. Nie zabraknie też świszczących nad uszami kul wystrzelonych z bandoletów czy półhaków, emocjonujących pościgów konnych oraz zapierających dech w piersiach pojedynków na szable, których moim osobistym zdaniem rzeczony Pan Jacek jest mistrzem. Choć książka nie jest doskonała, to jednak może umilić wiele chwil naszego szarego i rutynowego życia, przenosząc nas do zupełnie innego świata, pełnego najróżniejszych incydentów, które w miły sposób przytaczają i w pewien sposób uczą nas naszej własnej historii, historii naszych przodków. Dlatego też powieści historyczne tego autora są tak bliskie mojemu sercu. Jedyną rzeczą, która zasmuciła mnie w tej książce było, w moim mniemaniu niepotrzebne wciągnięcie "sił nadprzyrodzonych" do opowiadań, gdyż jak pokazują następne książki, jest to całkowicie zbędne, bowiem opowiadane historie same w sobie są nietuzinkowe i ciekawe. Dzięki Bogu tych elementów jest naprawdę mało, co niezmiernie mnie cieszy. Wracając jednak do wcześniejszych słów, książki Jacka Komudy przedstawiają niezwykle rzetelny obraz minionych wieków, momentami tak bardzo różniący się od słów spisanych przez polskiego klasyka H.Sienkiewicza. Za opowiadaniami Komudy niewątpliwie przemawiają źródła z jakich korzystał pisząc swoje książki, co pozwala wierzyć w to, iż obraz zrodzony z jego prozy jest jak najbardziej wiarygodny. 

Na zakończenie dodam, iż Czarna szabla to doskonały aperitif, który pozwoli zwiększyć apetyt na pozostałe książki osadzone w tych jakże barwnych czasach. Dla czytelników Komudy pozycja obowiązkowa, dla laików doskonała propozycja na start. Miłego czytania!